Strona wykorzystuje pliki cookies, które usprawniają działanie serwisu. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. W innym wypadku ciasteczka będą umieszczane w pamięci Twojego urządzenia.

Jestem „dziewczyną pracującą”. Moja fucha (i fucha moich współpracowniczek) jest robotą 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, rok w rok. Nigdy nie słyszałyśmy o prawie pracy, opiece medycznej, czy wypłacie, a warunki pracy są, delikatnie mówiąc, kiepskie. Czasem jeśli nam się uda dostajemy świeżej wody i troszkę jedzenia. Jednak słyszałam, że nasza robota jest bardzo potrzebna, ponieważ produkujemy coś czego każdy chce… taniutkie szczeniaczki!
Właśnie dlatego, że tak dobrze pracujemy, ludzie mogą wciąż kupować nowe szczeniaczki, a kiedy jeden im już nie pasuje, pozbywają się go i kupują kolejnego! Maluszki można kupić nawet na kredyt, za kilka złotych na miesiąc przywiozą ci szczeniaczka do domu, a przy odrobinie szczęścia zwierzaczek będzie jeszcze żył zanim skończysz spłacać raty.
Mam na imię suka 61. Jak przez mgłę pamiętam, że kiedyś nosiłam inne imię… byłam wtedy u kogoś w domu i miałam cieplutkie legowisko. Miałam też własną miskę do której co rusz wpadało coś pysznego, a ludzka-dziewczynka ciągle mnie tuliła. Nagle się to wszystko skończyło… słyszałam coś jakby alergia… brak czasu… nowa praca itd. I wtedy przyszedł ktoś kto zobaczył moje zdjęcie na allegro, żeby mnie zabrać. Dziewczynka miała takie dziwne mokre oczy kiedy wychodziłam, a jej mama powiedziała wtedy „będzie jej tam dobrze, a my kiedyś znów kupimy pieska”.
Wsadzili mnie do stodoły razem wieloma innymi psami, które mi powiedziały, że też są „pracującymi dziewczynami”, wtedy jeszcze nie wiedziałam co to znaczy… widziałam jednak, że ich praca musi być bardzo ciężka, bo wszystkie były takie chude i smutne. Pierwszego dnia nic się nie wydarzyło… kilka razy dostałam coś do zjedzenia, ale nigdy tyle, żeby brzuszek był pełny. Zaszłam w ciążę, ale dziwnie…! Z czasem utwierdzałam się w przekonaniu, że stanie się coś niesamowitego, i wreszcie się stało… urodziłam 9 zdrowych dzieci… byłam taka dumna…! Wyglądały przepięknie, wtedy bycie „pracującą dziewczyną” w tej ciemnej stodole nie wydawało mi się już takie straszne. Nawet głodu nie czułam już tak bardzo. Moje dni wypełniła miłość do moich dzieci, które pięknie rosły, coraz lepiej chodziły i ciągle figlowały ze mną i ze sobą nawzajem. Byliśmy cudowną rodzinką, mogłabym tak żyć wiele lat.
Któregoś dnia przyszedł pan, który chciał zobaczyć wszystkie moje dzieciaczki. Naturalnie pozwoliłam, bo cały ten zachwyt był jak miód na serce dumnej matki. Usłyszałam coś jakby: „one już mają pewnie z 6 tygodni? To wystarczy…” i nagle… moje gniazdko było puste! Czekałam i czekałam, ale nikt nie przyszedł, żeby zwrócić moje dzieci. Leżałam i płakałam na głos nad moją stratą, wtedy przyszedł ktoś w wielkich buciorach i tak mocno mnie kopnął… Z bólu zapomniałam na chwilę dlaczego byłam tak bardzo smutna, moje życie stało się puste.
Za jakieś pół roku znowu zaszłam w ciążę, tym razem miałam 8 szczeniaczków. Byłam znów taka szczęśliwa i postanowiłam, że tym razem nie dam, żeby ludzie je podziwiali, wiedziałam, jakie są tego skutki. Będę walczyła o moje dzieci. Inne dziewczyny mówiły mi, że to nie jest dobry pomysł, bo one już tego próbowały i doskonale wiedzą jakie są efekty… Moje dzieci nie rosły tak dobrze jak poprzednie… miałam za mało pokarmu. Czasem tak piszczały z głodu, że nie mogłam zasnąć. Tego dnia, kiedy przyszedł pan w buciorach byłam przygotowana. Gdy wszedł do mojej klatki zaczęłam warczeć i pokazałam zęby. Tak… teraz mu pokażę – myślałam. Nawet nie widziałam tego kija… kiedy doszłam do siebie, moje gniazdo było puste, wszystkie moje dzieci zniknęły!
To już sześć razy… teraz nie płaczę kiedy za nimi tęsknię. Daję temu panu w buciorach podejść i nawet nie warczę już… Dziewczyny/współpracowniczki mówią, że tak lepiej. Pocieszam się, że moje dzieci rosną w miejscu gdzie mają jedzenie i picie. Wtedy stało się coś co zdeptało te moje wyobrażenia.
Klatki 59 i 60 trzeba „uprzątnąć”, nie mam pojęcia co to słowo znaczy. Dziewczyny zasnęły, żeby później zostać wyniesione do kubła. Doszły nam dwie nowe koleżanki, kiedy zerkałam przez szpary kto tam jest. Nagle dotarło do mnie, że tam siedzą 2 moje córki. Poznałam je od razu, a one płakały się ze wzruszenia. Po kilku chwilach zostały tak strasznie skopane… i znów obudziła się moja wola walki. Chciałam lepszego życia dla moich dzieci… a one teraz tak potwornie cierpią.
Dniami i nocami szczekałam, że mają je wypuścić… warczałam na każdego kto podszedł. Pazurki miałam całkiem zdarte od skakania na mury. Jestem słaba… nie dostaję nic do jedzenia, najchętniej już bym zasnęła, ale kto się wtedy wstawi za moimi córkami? Gdybym tylko dostała coś do jedzenia… nabrałabym nieco sił… Usłyszałam, że stałam się bezużyteczna, „suka 61 musi dostać w łeb…” Nie wiem co znaczy bezużyteczna, ale usłyszałam, że w końcu coś „dostanę”, pewnie chodzi o jedzenie. Na całe szczęście! Postaram się zachować trochę z tego, co „dostanę”, dla moich córek, one są takie bardzo głodne!!!
Tą historię opowiadam w imieniu wszystkich „pracujących dziewczyn”, które nam o tym już nie opowiedzą, ale które na szczęście już nie cierpią oraz w imieniu tych, które może spotkać podobny los jeśli ludzie nie przestaną kupować zwierząt od pseudohodowców. Jedyną „bronią” jest uświadamianie potencjalnych kupujących.
Ten tekst został przetłumaczony z języka niderlandzkiego.

Autor nieznany.